soulware

17.10.2025.technology7 min

Pod kciukiem, zawieszonym nad szklanym ekranem, odbywa się transakcja tak cicha i fundamentalna, że umyka świadomości. To nie palec przesuwa obrazy. To światło ekranu, pulsujące w precyzyjnie zaprojektowanym rytmie, rzeźbi chemię mózgu. Każde mgnienie nowej treści, każdy czerwony pąk notyfikacji, to cyfrowy klucz otwierający w synapsach mikroskopijne śluzy. W szczelinę wlewa się dopamina - neuroprzekaźnik, który ewolucja zaprojektowała, by nagradzać naszych przodków za znalezienie jagód lub partnera. Ten antyczny mechanizm, stworzony dla świata niedoboru i fizycznego wysiłku, został zrekrutowany do nowej służby. Dziś napędza pętlę nieskończonego zaangażowania, przykuwając nas do strumienia, który nie ma źródła ani ujścia.

Oto pierwszy system operacyjny: ciało. Jesteśmy chodzącą sprzecznością, biologiczną maszynerią zmontowaną z niedoskonałych, organicznych części. To echo determinizmu Laplace’a, ubranego w laboratoryjny kitel neurobiologa: każda nasza decyzja, od wyboru partnera po odruchowe sięgnięcie po filiżankę kawy, jest finałem niewidzialnej kaskady zdarzeń elektrochemicznych. Serotonina zarządza naszym poczuciem statusu, oksytocyna tka niewidzialne nici więzi, adrenalina jest przełącznikiem trybu walki. Jesteśmy sumą tych chemicznych przypływów i odpływów, produktem genetycznego losu i środowiskowej presji. Ta "mokra" maszyneria jest z natury chaotyczna, podatna na błędy, szum i zmęczenie materiału. Działa według logiki analogowej, probabilistycznej. Synapsa nie jest przełącznikiem zero-jedynkowym; jest chwiejnym, negocjowalnym mostem, którego przepustowość zależy od diety, snu i wspomnienia sprzed dekady.

Po drugiej stronie stoi drugi system operacyjny: krzem. Tranzystor jest jego atomem - apogeum porządku i fundamentem cywilizacji, której istnienie mierzymy w teraflopach. Jego działanie jest binarne, absolutne, pozbawione niuansów i wahania: jest stan wysoki albo niski, prawda albo fałsz, obwód otwarty albo zamknięty. Z miliardów takich pewników utkane są algorytmy, które dziś filtrują naszą rzeczywistość. Rekomendują nam filmy, byśmy nie tracili czasu na błędne wybory. Dobierają partnerów, optymalizując szanse na zgodność. Oceniają ryzyko kredytowe, eliminując ludzką omylność z równania. Maszyneria cyfrowa jest szybka, precyzyzyjna i skalowalna w sposób, który wymyka się biologicznym ograniczeniom. Jej logika jest deterministyczna. To świat, w którym ten sam wkład zawsze daje ten sam wynik. System zaprojektowany, nie wyewoluowany.

Przez dekady te dwa systemy - jeden narodzony z mułu i przypadku, drugi z piasku i logiki - istniały równolegle. Dziś ich granice implodują. Precyzja tranzystora została zaprzęgnięta do hakowania niedoskonałości neuroprzekaźnika. Z tego zderzenia rodzi się nowy, hybrydowy system operacyjny: soulware. Oprogramowanie duszy. Algorytmy mediów społecznościowych, platform streamingowych i gier mobilnych to nic innego jak systemy zoptymalizowane do modulowania naszej wewnętrznej chemii. Nie programują nas bezpośrednio, jak postać w grze. Robią coś znacznie subtelniejszego: tworzą cyfrowe środowisko tak perfekcyjnie dopasowane do naszego biologicznego oprogramowania, że podążając za ścieżkami najmniejszego oporu - za głodem dopaminy, lękiem przed izolacją, pragnieniem nowości - podejmujemy dokładnie te decyzje, których oczekuje od nas projektant. Yuval Noah Harari nazwał nas „zwierzętami do zhakowania”. Okazuje się, że najlepszym wytrychem do naszej psychiki jest nasza własna biologia.

To ma swoją cenę, płaconą w walucie, której dewaluacji nie zauważamy na co dzień. Jest nią poczucie autentyczności. Świat bez tarcia, w którym każde pragnienie jest uprzedzane przez algorytmiczną sugestię, staje się światem bez tekstury. To egzystencja w doskonale dopasowanej celi, której ściany są lustrami odbijającymi to, co system uznał za nasze "ja". Tożsamość przestaje być czymś, co się odkrywa w zmaganiu ze światem; staje się mozaiką złożoną z rekomendacji. Nasze gusta, poglądy, a nawet relacje są nieustannie kalibrowane przez zewnętrzny mechanizm, aż duch w maszynie, niegdyś nieprzewidywalny i wolny, staje się zaledwie przewidywalnym echem w pętli sprzężenia zwrotnego.

Ta wielka konwergencja nie jest dziełem przypadku ani bezosobową siłą natury. Ma swój silnik, a jest nim nowa alchemia kapitalizmu, która nauczyła się przetapiać ludzkie doświadczenie w czysty zysk. Uwaga, czas, pragnienie, lęk - wszystko to staje się surowcem dla przemysłu, którego ostatecznym produktem nie jest już treść, którą konsumujemy, ani towar, który kupujemy. Produktem jest pewność. Pewność tego, co zrobimy za chwilę, na co klikniemy, kogo poprzemy, a kogo odrzucimy. W tej ekonomii przewidywalności ludzkie zachowanie staje się towarem giełdowym, a my - złożami danych behawioralnych do niekończącej się eksploatacji. Przewidywalny konsument to idealny konsument. Przewidywalny obywatel to obywatel, którym łatwiej zarządzać.

W tym kontekście pytanie o różnicę między neuroprzekaźnikiem a tranzystorem staje się pytaniem o naturę wolności. Różnica, owszem, istnieje - to przepaść między analogowym, ciepłym chaosem a cyfrowym, zimnym porządkiem. Ale to właśnie ta przepaść staje się wektorem ataku. Nasza wewnętrzna, chemiczna nieprzewidywalność jest postrzegana przez systemy cyfrowe jako zbiór wzorców do zmapowania, a następnie do wykorzystania. Nasze emocje, lęki i sekretne pragnienia stają się danymi wejściowymi dla algorytmów, które uczą się je przewidywać, a potem kształtować z bezwzględną wydajnością. Skutek jest paradoksalny: im bardziej systemy cyfrowe rozumieją naszą biologiczną unikalność, tym bardziej stajemy się do siebie podobni w naszych reakcjach - zautomatyzowani, przewidywalni, zoptymalizowani.

Czy jest więc jakaś fundamentalna różnica w byciu sterowanym przez wewnętrzny impuls chemiczny a zewnętrzny bodziec algorytmiczny, jeśli oba prowadzą do tego samego, z góry określonego zachowania? Być może ostatni bastion człowieczeństwa nie leży w iluzorycznej wolnej woli, lecz w czymś, co każdy inżynier uznałby za wadę: w potencjale błędu. Maszyneria biologiczna jest z natury niedoskonała. Produkuje pomyłki, irracjonalne zrywy, akty bezinteresownej życzliwości i bezsensownej złości. To wszystko są anomalie z punktu widzenia optymalizacji. To właśnie te "glitche" w naszym biologicznym kodzie rodzą sztukę, rewolucję i nieobliczalną miłość. System oparty na tranzystorach dąży do eliminacji błędów. Dąży do perfekcji, przewidywalności i stuprocentowej wydajności. Do świata bez tarcia.

Można by sądzić, że świadomy akt bycia nieprzewidywalnym - posłuchanie muzyki spoza bańki, wybór nieoczywistej drogi, nagła zmiana planów - jest formą oporu. Ale system, który hakuje naszą biologię, jest systemem uczącym się. Każda nasza próba buntu, każdy "błąd", który świadomie generujemy, jest dla niego cennym sygnałem. Anomalia zostaje natychmiast skatalogowana, przeanalizowana i włączona do modelu. Nasza potrzeba oryginalności i buntu sama staje się kategorią rynkową, dla której projektuje się nowe produkty i doświadczenia. System nie chce nas złamać. On chce nas wchłonąć. Nie dąży do wyeliminowania naszych skaz - chce się nauczyć je monetyzować.

Jeśli zatem nawet bunt staje się przewidywalną kategorią, być może odpowiedź leży poza logiką błędu i naprawy. Być może leży w transgresji. Nie chodzi już o bycie "glichem" w systemie, przypadkową anomalią. Transgresja to świadome przekroczenie granicy, wyjście poza samą logikę, w ramach której system operuje. Logika ta jest instrumentalna: każda akcja ma być użyteczna, mierzalna, konwertowalna na dane. Transgresja byłaby więc aktem radykalnie bezużytecznym. Aktem, którego nie da się przetworzyć na kapitał uwagi ani behawioralnej pewności. To, co Georges Bataille nazywał "wydatkowaniem" - czystą stratą energii bez nadziei na zwrot.

Gdzie szukać takich aktów? W powrocie do ciała, ale nie jako źródła danych biometrycznych, lecz jako areny doświadczeń nieprzekładalnych. Intensywny ból, ekstaza, głęboka medytacja, akt bezwarunkowego poświęcenia - to stany, które opierają się prostej kwantyfikacji. To wydarzenia, nie data pointy. Transgresja to odrzucenie języka optymalizacji na rzecz doświadczenia, które jest celem samym w sobie. To próba odnalezienia w sobie czegoś, co jest tak realne i nieobliczalne, że w zetknięciu z algorytmem produkuje nie informację zwrotną, lecz ciszę. Pustkę w zbiorze danych. To nie jest próba oszukania systemu. To próba przypomnienia sobie, że istnieje świat poza nim.

Być może odpowiedź nie leży ani w ucieczce, ani w otwartej wojnie. Być może leży w postawie cyfrowego mnicha, który nie opuszcza świata, lecz radykalnie zmienia sposób, w jaki w nim uczestniczy. To akt świadomej ascezy informacyjnej. Kultywowanie uwagi jak rzadkiego ogrodu w epoce pożarów. Wybieranie głębi ponad szerokość, ciszy ponad szum, wysiłku ponad łatwość. To odmowa bycia biernym naczyniem na algorytmiczne treści, a zamiast tego - stanie się bezlitosnym kuratorem własnej świadomości. To nie jest walka o zwycięstwo. To walka o zachowanie wewnętrznej suwerenności w warunkach permanentnej okupacji.

Władza przyszłości nie będzie kazać działać - będzie kazać pragnąć. A prawdziwą wolność znajdzie ten, kto potrafi na chwilę nie chcieć.

Być może to jest jedyna sensowna etyka po epoce optymalizacji: nie ucieczka, nie bunt, lecz świadome podtrzymywanie niedoskonałości. Nie chodzi o to, by wygrać z systemem, lecz by nie dać się w nim całkowicie przetłumaczyć. W świecie, który dąży do doskonałej symulacji, ostatni bastion człowieczeństwa nie jest błędem w kodzie. Jest samym kodem, który uparcie odmawia kompilacji.\

In which the absence of visions

Becomes the culminating point of glance
God, as in a ray of darkness, in clarity and fullness
Nihil videt et omnia videt